Smoczy Lans na dwa głosy, cz.3

Druga wizyta w grobowcu w ciągu doby pozbawiłaby zmysłów pewnie niejednego poszukiwacza przygód, który widział w swoim życiu wiele. Na szczęście nikt, ani Farin, ani Elinor, ani Silva, a tym bardziej Yolo w swoim życiu nie widzieli zbyt dużo, więc żadne z nich nie nabawiło się traumy po bliskich spotkaniach z duchem. Co innego próba cichego powrotu do łóżka, tak, aby nikt nie zauważył. Ta czynność szarpała nerwy, powodowała niesamowity stres i podnosiła adrenalinę do poziomów wręcz niebotycznych. I mimo, iż wcześniej drużyna wiele razy wymykała się na nocne eskapady i tyleż samo razy wracała cichcem skradając się przez dziedziniec, tak, aby nikogo nie zbudzić i powinna takie rzeczy robić niemalże z zamkniętymi oczyma, to Elinor udało się potrącić wiszącą donicę i narobić nie lada hałasu. Eli urosła ostatnio i to dlatego. Ja sam, kilka razy uderzyłem o blat stołu zanim zorientowałem się, że już pod nim nie przebiegnę. Oczywiście hałas musiał usłyszeć ojciec Edwin. Oczywiście wszyscy czmychnęli. Oczywiście Farin się zagapił, a potem udawał, że bohatersko wziął winę na siebie, że to niby jego pomysł, że to on namówił nas na nocne zwiedzanie grobowca, bo chciał dobrze. Dziewczyny, które podsłuchiwały pod drzwiami, uwierzyły i zaczęły się wykłócać, że to ich pomysł był. Mnie i Kenaia Farin nie nabrał. Ja przyznałem rację Farinowi, Silvie i Elinor i potwierdziłem, że to był ich pomysł, a Kenai, jak na przyjaciela przystało, gdy usłyszał, że krasnolud wpadł po uszy, poszedł spać. Farin podobno nie miał mu tego za złe.


Pobudka po godzinnej drzemce była brutalna dla Kenaia, który jak zwykle mając problemy ze wstaniem, został oblany zimną wodą prosto z wiadra. Nie dowiemy się już pewnie nigdy, kto tego dokonał, ale Farinowi uśmiech nie schodził z twarzy do śniadania. Oczywiście, że to był on. Niektórzy podejrzewają Yolo, ale spójrzmy prawdzie w oczy, przecież Yolo zasapałby się dźwigając taki ceber wody. To, że często psoci, nie znaczy że innym głupoty nie przychodzą do głowy i że można zawsze zwalić na niego.
Niestety na śniadaniu nie pojawił się ojciec Edwin, co było ewenementem samym w sobie i mimo, iż część dzieciaków cieszyła się, że mogą zacząć śniadanie bez nudnej przemowy, to jednak było to niepokojące. Farin zmartwił się tak bardzo, że niepomny wcześniejszej nagany postanowił sprawdzić czy nic się nie stało. Ryzykując przeszkodzenie mu w odsypianiu zarwanej już i tak na rozterkach nocki. Ale ale, nie zapominajmy, że dzieciaki znowu obśmiały warkoczyk Kenaia. Było śmiesznie, aż do chwili, gdy wziął dziecko na ręce i pouczył je, że jeżeli będzie wyśmiewać się z innych, to wyrwie mu brodę. Nikt nie zrozumiał o co chodzi. To znaczy oprócz dzieciaka, który nigdy jeszcze tak szybko nie biegał.
Farin za swoją troskę o staruszka Edwina otrzymał należytą nagrodę. Ochrzan, że się ociąga i że nie wykonuje swoich obowiązków. Do tego pierwszego przywykł, to drugie musiało go zaboleć. Nikt, nawet ukochany Edwin, nie powinien mówić, że Farin jest nieobowiązkowy.
Silva ożywiła się jak tylko wyszliśmy poza bramy sierocińca i znaleźliśmy się w dziczy. Zaczynam podejrzewać, że te przysłowiowe wilki, co ją wychowywały, nie były takie przysłowiowe. Natomiast Eli, ach Eli… powiedzmy, że gałęzie drzew wyrastały z pnia bardzo agresywnie i ten… no właśnie, wróćmy do Silvy, która tak doskonale tropiła, że trafiliśmy na trufle, które to doskonale wyszukiwane są przez wieprze, świnie i dziki. Wniosków nie wyciągałem na światło dzienne, bo jeszcze dostałbym po uszach. No dobrze, nie nadaję się do przedzierania się przez zarośla, walki z dzikimi świniami o jedzenie czy nawet zbierania jagód. Ludzie rzadko piszą księgi o tak trywialnych rzeczach. Choć z drugiej strony, „Botanika nizin” Aberalda z Hilltown zawiera wiele ciekawych (…)
Stado dzików zachowywało się wyjątkowo dziwnie. Lochy (wink wink) nie dbały o bezpieczeństwo swoich młodych, odyńce nie były agresywne i pozwoliły Yolo i Silvie wejść między siebie. Nie atakowały nawet wtedy, gdy Yolo zaczął zabierać im trufle niemalże z pysków. Całe zdarzenie było na tyle niepokojące, że drużyna postanowiła czem prędzej udać się w dalszą drogę.
Dom łowcy, stojący na polanie niepozorny drewniany budyneczek, stał pusty. Wszyscy zaczęli przeszukiwać wnętrze i okolice, a gdy Yolo odkrył kiepskiej jakości goblińską strzałę wbitą w obramowanie łóżka, drużyna podwoiła swoje starania i elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsce. Rorc został zaatakowany we śnie, ale podstępny atak się nie powiódł, widać było, że walcząc wrzucił jednego z napastników do paleniska, ale ostatecznie musiał przegrać. Silva odnalazła ślady ciągnięcia kogoś w stronę lasu i tam młodzi poszukiwacze chcieli ruszyć niezwłocznie. Jednak Yolo odkrył za domem skrytkę, w której znajdowały się trzy sakiewki, długi miecz, łuk i czerwony płaszcz. Silva postanowiła zaopiekować się sakiewkami, na co nie chciał przystać Yolo, który znowu uważał, że traktuje się go jak dziecko. Półelfka nie chciała zmienić zdania nawet wtedy, gdy kender obiecał, że tylko przechowa przedmioty dla Rorca i rozgorzała walka, którą zakończyło rozerwanie jednej z sakiewek. Widzisz co narobiłaś?
Pokłócili się jak dzieci, w dodatku o nieswoje pieniądze, kto je lepiej przechowa. Nie rozumiałam podstaw, o jakie opierali swoje wnioski, ani tego czemu sakiew nie mógł nieść znalazca. Toż on by pilnował świecących monet jak nikt inny. No, może Farin ewentualnie. Ciekawe jak wyjaśnią Rorcowi braki pogubione w trawie.
W lesie Silva wychwyciła trop i dzięki temu, że spędziła sporo czasu z nosem przy ziemi odkryła zakrwawioną szmatkę, którą zapewne poszukiwany łowca był opatrywany. Według Elinor ślady były sprzed 3 dni. Podróż przez las była na tyle długa, że zmusiła drużynę do noclegu pod gołym niebem. Nie wszyscy byli z tego powodu szczęśliwi, faktycznie były wyjątki, ale Kenaiowi i Yolo to nie przeszkadzało, bo obaj poszli spać niemalże natychmiast po zachodzie słońca. Kender znalazł sobie mięciutki kawałek Elinor i cichutko chrapał (w przeciwieństwie do Kenaia, którego ksywa Miś nie wzięła się przecież znikąd). Farin zafascynowany magią Elinor poprosił ją o nauki, na co ona przystała. Noc przebiegła spokojnie, tylko Silva była zasępiona, bo zauważyła, że na nieboskłonie brakuje dwóch gwiazdozbiorów, w które tyle razy wcześniej się wpatrywała. To fascynujące. Jak się okazało, elfki nie zamordował jej ukochany, elf, tylko jej ukochany… człowiek! Co za mezalians. I był przyjacielem rodziny. Ciekawe czy wiedzieli o ich relacji. Sądząc z inskrypcji moich i Farina, chyba nie, bo wzmiankowano jedynie „przyjaciela jej ojca i rodziny”. Ale z drugiej strony, to były przecież zupełnie inne czasy. Może to było normalne. To znaczy taki związek, nie morderstwo. W każdym razie Farin wydaje się zaciekawiony rytuałami. Fajnie się składa, będzie z kim pogadać o składni i doborze komponentów. Gwiazdozbiory? Dwa centralne, Paladine i ten drugi, który wyleciał mi z głowy. Tak, to bardzo dziwne, ale zostawmy to dalszym obserwacjom. Mogło to być nieznane zjawisko atmosferyczne. Zobaczymy jutro.
Ślad prowadził do ocienionego wąwozu przez środek którego płynął strumień, nad którym unosiła się mgła. Skończyła się sielanka, zaczęły problemy. Najpierw dwa, na osuwisku, które dostrzegli niemal wszyscy, później jeszcze sześć (w tym szefa tej bandy, wielkiego, tłustego hobgoblina) wytropiła Silva czołgając się w płytkim strumieniu i w osłonie mgły. Dodatkowo dostrzegła, że przy wejściu znajdują się ludzkie ciała (gulp!), ale nie była pewna czy to był obiad czy więźniowie. Plan był prosty. Nie chcieliśmy ściągać na siebie uwagi i walczyć ze wszystkimi naraz. Ba, Farin walczyć nie chciał wcale, ale Kenai przekonał go, że gobliny nie tylko można, ale wręcz trzeba zabijać i tak oto, poszedłem w górę osuwiska, aby wyciągnąć dwie czujki prosto pod ostrza ukrytych towarzyszy. Niestety się nie udało. To nie moja wina, ale jakimś cudem te paskudy mnie wypatrzyły i zanim zdołałem cokolwiek zrobić, zaczęły wzywać posiłki. Szybko policzyłem, że sam nie dam im rady i zacząłem uciekać w stronę przygotowanej pułapki. Dostrzegłem jednak najgrubszego i najbrzydszego goblina w swoim życiu. Stał tam i śmierdział i… i… być może wymsknęło mi się to i owo, bo nagle strasznie zaczęło mu zależeć na tym, aby mnie dorwać. Tak, wymsknęło mu się… to i owo.
Walka rozgorzała na dobre. Farin przyjął na siebie całą gromadę goblinów, co pozwoliło reszcie wcielić w życie swoje plany. Yolo strzelał z ukrycia, Silva atakowała z flanki, Elinor “kopała” dołki pod zaskoczonymi goblinami, Kenai doskoczył, aby pomóc Farinowi, a hobgoblin biegł. Yolo dalej zabijał z ukrycia, Elinor nadal kopała, Silva atakowała, Farin obrywał, Kenai pomagał, a hobgoblin biegł. Potem nastąpiła powtórka, z tym, że hobgoblin wreszcie dobiegł i mimo początkowych niepowodzeń powalił na ziemię najpierw Kenaia, a następnie Farina. To zdenerwowało Silvę, która celnym strzałem zmusiła herszta goblińskiej bandy do ucieczki. Jak się można domyśleć bieg powrotny nie był jakoś szybszy, zwłaszcza, że w międzyczasie hobgolibn musiał wyciągać swoje wielkie dupsko z dołu wyczarowanego przez Elinor i strzał Silvy, a także bełt Yolo powaliły tłuste cielsko kilka metrów od wejścia do jaksini. Faaaaaaaaarrrrrrrriiiiiiiiiinnnnnnnn! Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee!!! Podobno tak krzyczałem nad krasnoludem, ale nie ma świadków, a w oczach nie miałem łez. One były mokre przez wilgotne powietrze. No bo niby skąd ta mgła?
To były okropne chwile. Widzieliśmy jak broniący nas Farin pada, a my związani walką nie mogliśmy nic zrobić… na szczęście udało się go w porę odratować. Yolo bardzo to przeżył, choć zaraz zaczął to wypierać. Kto wie czy to nie jego wołanie poruszyło ostatnie siły w Farinie. Myślę, że wszyscy zawdzięczamy życie dzielnemu krasnoludowi.
Jaskinia przywitała drużynę plątaniną korytarzy. Można było iść w aż dwóch, a czasem trzech kierunkach. Oczywiście drużyna wybrała okrężną drogę, przez co musiała przedzierać się przez pułapkę z zaostrzonymi dzidami (zasypaną potem przez Elinor), komnatę z ośmiornico-stalagmito-tyto-gnato-nietoperzem (zabitym/tą ostatecznie przez Silvę lub Kenaia), aż dotarła do miejsca goblińskiego kultu z prymitywnymi malowidłami smoko-jaszczurki z muszymi skrzydłami (oraz,po kilku sekundach, również z wąsami). Nie kojarzę podobnego wężowidła. W połączeniu ze wszystkim co wyczytałam o goblinach w bibliotece, to zastanawiające. Coś wygnało je z gór, które zamieszkują. Robią tu przyczółki, nie ograniają ekosystemu, kradnąc owce by przeżyć, więc są tu stosunkowo krótko. Ciekawe kiedy Rorc trafił na pierwsze ślady.
Farin zarządził powrót i po pokonaniu palisado-płoto-bramy wreszcie drużyna odnalazła Rorca, Stama i jego bandę. Żyli, ale miało się to zmienić, bo ponownie ze skradania nic nie wyszło i gobliny zagroziły, że zabiją jeńców. I znów z pomocą przyszedł nam brak doświadczenia, bo gdybyśmy je mieli, to wiedzielibyśmy, że ani czar, ani strzała, ani tym bardziej sprint nie mogą być szybsze od ostrza przystawionego do odsłoniętej szyi bezbronnej ofiary. Na szczęście młodość ma swoje zalety i po szaleńczej akcji składającej się z rozpraszającego uwagę goblinów zaklęcia Elinor (ach ta Elinor)… ekhm… ataku Kenaia, strzału (w ogóle nie mściwego) Farina do Stama i celnego ataku Silvy udało się uwolnić jeńców. Farin miał potem pretensje do Silvy, że ta zabiła z, według niego, zimną krwią bezbronne gobliny, które przecież się poddały, ale były to jedyne negatywne emocje. W końcu uratowaliśmy więźniów. Zwłaszcza Stama. Bałem się, że coś mu się stało i Kenai już nigdy nie będzie mógł mu udowodnić, że potrafi mu dać porządnie w zęby. O!

8 myśli na temat “Smoczy Lans na dwa głosy, cz.3”

  1. Tak w ramach podsumowania – stado goblinów dla wojownika jest niebezpieczne! 😂
    Ah i ta Silva idąca przez wrogów, kosząc ich jak zboże. Gdyby Kenai to widział (a nie widział, bo leżał obity) to by się nabawił kompleksów, a imponowania mu przez Silvę weszłoby na nowy poziom. Uff, całe szczęście, że nie widział 😉

    Polubione przez 1 osoba

    1. Okeej. Ponieważ Silva jest w wielu aspektach naturalnym kontrbiegunem Elinor, ta zawsze nadziwić się nie może jej zdolnościom. Będzie przez całą drogę powrotną opowiadać Kenaiowi o dokonaniach koleżanki. :3

      Polubienie

  2. Przyjemna i zabawna oldschoolowa sesja z chwilą grozy. Jak wspominałam, długo oswajam się z losowanymi postaciami, ale zobaczywszy jak mniej więcej wychodzi w praniu, zaczynam nad nią pracować. Choć każdorazowo, przyznam, myśli uciekają raczej do projektowania kalendarza albo księgi magii, na które gromadzę materiały. Ale do rzeczy.

    Podobała mi się chatka łowcy. Wiem że nie miałam tam co robić, ale mam taki sentyment do chatek łowcy od czasu BG i jego stronghold questa dla łowcy ^^

    Edwin wydaje się ciekawy. Pewnie nie pożyje za długo, albo nawet już jest martwy, ale może się jeszcze nam zdąży przytrafić jego złe spojrzenie.

    Wymóg ścisłego dobrolstwa czasem trochę zgrzyta, ale z drugiej strony mamy za to znającą się paczkę przyjaciół. To jakaś odskocznia od akolitów wiecznie dramatyzujących wzajemnym brakiem zaufania. Nie trzeba naginać postaci by współpracować. A z drugiej strony jeśli się chce, konflikt zawsze się znajdzie. Choćby o to czy zabić gobliny i kto niesie kasę.

    Farin znowu zginął. Do trzech razy sztuka, mówią 😉 Ale nie bój żaby, my go uratujemy. Wyszedł taki piękny Disney, jak mały urwisowaty kender zapłakał nad krasnoludem i te jego łezki go ocuciły… 😉 A nad Kenaiem nikt nie płakał. Smuteg. Myśmy po prostu wiedzieli że on udaje. I tak dobrze, że go Yolo wiadrem wody nie cucił, skoro raz zadziałało…

    Ogromnie jestem ciekawa co też nakupują sobie sierotki dorwawszy tyle kasy xD

    Fajnie dobrana muzyka. Nieśmiertelny motyw z Morrowinda wydaje się idealny na film drogi. Ale przyznam, co miałam już przy pierwszej wyprawie, że jak żółtodzioby przy tej muzyce opuszczają swoje bazowe „miasto”, ciągną się za mną za silne skojarzenia i mam wrażenie, że zaraz jakiś mag spadnie z nieba na glebę. 😉

    Trochę mi zgrzyta sprawa z brakującymi gwiazdami. Wyszło mi że wiem jakie to gwiazdozbiory (zresztą dziwne by było gdyby mag zależny od faz księżyca nie znał paru konstelacji obok nich). Gwiazdozbiory według internetów noszą imiona po bogach. Bo ich przedstawiają. Jednak że to są imiona bogów okazało się być wiedzą rzadką i wyszło mi że tego nie wiem. Trochę dziwi że kojarząc nazwy głów panteonu i nazwy konstelacji, ludzie powszechnie nie kojarzą że są identyczne. Ale może jak doczytam, to jakoś to sobie ułożę. 🙂

    Pobiliśmy rekord jedynek na sesji. Nie mam fotki karty, ale chyba ze 12-13 ich było. Dwudziestek tylko 10. Czyli przeważał pech 😉

    Ciąg dalszy już jutro 🙂

    Polubienie

    1. Mało pancerza ma Farin – prawie wszystkie ciosy w niego weszły i dlatego padł. Jednak dla tanka, to te 18 punkcikow AC nie wystarczają. Muszę się przyjrzeć skillom i rozplanować builda na kilka najbliższych leveli.

      Sesja ogólnie fajna, nie odczułem, jak inni, presji bycia „dobrym”. Troszkę tam zgrzyta między niektórymi bohaterami, ale może to się da jakoś załatać.

      BTW, może Kenai chiałby się specjalizować w walce dystansowej? Bo póki co, to wszyscy idą w walkę w zwarciu i może się zrobić gęsto na polu bitwy. Dobrze by było mieć kogoś, kto by mógł przy okazji zdejmować snajperów.

      Polubienie

      1. Nie. Nie będę wywracał postaci fabularnie do góry nogami, ani nie będę jej krzywdził mechanicznie.
        Zrobić dobre KP bez itemów w piątej edycji wojownikiem się nie da. Jeśli chcesz robić tanka to musisz się nastawić na umiejętności umożliwiające ci po pierwsze skupianie na sobie wrogów (prowokowanie ich), a następnie na znoszeniu ich ciosów. Tu z pomocą idzie KP, które wojownikiem robi się słabo (po kampanii Quarr coś o tym wiem), oraz odporność na obrażenia (i tu kłania się barbarzyńca, który moim zdaniem jest najlepszą klasą do zrobienia tanka). Można zrobić builda wojownika tanka, ale to nie będzie tank w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. No i łatwiej jest zrobić tanka nastawionego na tankowanie jednego, acz potężnego przeciwnika, niż na tankowanie wielu słabszych.

        Polubienie

Dodaj komentarz