O moich najważniejszych książkach

Ostatnio sporo dumam nad tym co ukształtowało mój gust, powiedzmy literacko/rpgowy. Przez długi czas zastanawiałem się nad książkami, które wpłynęły na moje kilku/kilkunastoletnie „ja”, tak że dziś na myśl o pewnych motywach fabularnych i konkretnych sceneriach wyobraźnia mocno mi reaguje. Mam wrażenie, że jestem w stanie wskazać, te trzy konkretne, który ukształtowały mi gust na długie lata.

„Hobbit” – to chyba nie jest żadna niespodzianka. To pierwsze zetknięcie z fantasy w moim życiu w wydaniu książkowym. To aż zabawne ile z motywów Hobbita, jest na codzień obecnych w moich sesjach. Wyprawa w dzikie kraje, młody i niedoświadczony bohater zderzający się z ponurą rzeczywistością świata, mroczna puszcza, jako tło dramatycznych wydarzeń, dziwni i nieodgadnieni elfowie. To była prawdziwa magia i do dziś pamiętam z jakim przejęciem czytałem, tą jedyną, znalezioną przez przypadek w szkolnej bibliotece fantasy. Czytałem to z wypiekami na twarzy, tak zajarany, że szary papier, którym obłożone były książki robił się mokry od spotniałych dłoni. Ta książka zmieniła dla mnie wszystko. Do dziś odbija się w moich sesjach. Bilbo jest po trochu każdym z bohaterów, rzucających się na wielką przygodę. Każda podróż jest poniekąd marną kopią tamtej wyprawy. Na wszystkich lasy, przez które przedzierali się bohaterowie moich kampanii padł cień Mrocznej Puszczy. „Hobbit” jest najważniejszą książką mojego dzieciństwa i pewnie nie tylko mojego. Bez niego pewnie wielu z nas nie sięgnęło by po kolejne książki spod znaku magii i miecza. Ale w moim wypadku Hobbit miał dobrze przygotowany grunt, przez książkę, którą znałem zanim sięgnąłem po powieść Tolkiena, a która namieszała mi w głowie i mocno odcisnęła się na moim dzieciństwie.

Saga o Rudym Ormie. Nie wiem ilu z Was zna tą książkę, ja przeczytałem ją pierwszy raz mając coś koło 10 lat, a potem przez długi czas czytałem ją przynajmniej raz do roku – czasy ograniczonego contentu… To historia młodego duna, który zostaje uprowadzony na drakkar niejakiego Kruka, by zastąpić zabitego przez siebie wioślarza. Chłopak szybko odnajduje się pośród załogi i wyrusza z nią na łupieżczą wyprawę. Reszta księgi opisywała dalsze losy Orma, trzeba przyznać, że facet nie próżnował w życiu. Pływał na arabskich galerach i służył za osobistego strażnika wielkiego wezyra kalifa Kordoby, wręczył królowi Duńczyków, Haraldowi Sinozębemu dzwon świętego Jakuba. Uczestniczył w wielkim najeździe na Anglię, zbudował własną warowną osadę i wybrał się po złoto w okolice Kijowa. To była niesamowita książka, którą cudownie mi się czytało. Miała świetne dialogi (przynajmniej tak je pamiętam) i świetnie napisane postacie, które do dziś krążą mi po głowie i pewnie nie jeden NPC ma wiele w sobie z rubasznego Tokke, oschłego braciszka Williama, czy wrednego króla Svena Widłobrodego. Po lekturze tej książki budowałem z pudełek drakkary i ładowałem je figurkami szachowymi, pełniącymi rolę wikingów, by wysyłać je w morze po łupy i chwałę. A po powrocie moi wikingowie budowali swój fort, handlowali i warzyli piwo na uczty. To były moje pierwsze scenariusze, pierwsze opowieści, które opowiadałem sam sobie w zaciszu własnego pokoju.

Ostatnią z książek, które wbiły mi się do głowy i nie chciały z niej wyleźć było pierwsze SF, z prawdziwego zdarzenia jakie przeczytałem – Opowieści o pilocie Pirxie. Na tę książkę trafiłem stosunkowo późno, bo gdzieś w okolicach połowy, ośmio klasowej podstawówki i muszę przyznać, że z początku niewiele z niej zrozumiałem. Styl Lema wydawał mi się, co najmniej trudny. Ale było o kosmosie, a gdzieś chwilę wcześniej pierwszy raz obejrzałem (w sposób w miarę świadomy) Gwiezdne Wojny, więc nie odpuściłem. Nauczyłem się Lema czytać i okazało się to niezwykłe przeżycie. Nigdy bym nie przypuszczał, że opis obliczeń matematycznych może zrobić nanie tak wielkie wrażenie. Do dziś pamiętam jak bardzo przejął mnie los robota naprawczego Terminusa i historia załogi statku umierającego w kosmicznej pustce. Długie lata nie mogłem zrozumieć dlaczego Pirx skazał maszynę na zagładę, tylko dlatego, że była bezwolnym świadkiem tragedii. Nie mówiąc już o lęku jaki wywołała we mnie wizja androidów podszywających się pod ludzi (Terminatora, też obejrzałem dopiero co…). Dzięki tej książce w mojej głowie ukształtował się obraz kosmosu, nie jako miejsca dla szalonych przygód, a nieprzystępnego, zimnego, gdzie każdy błąd w obliczeniach mógł doprowadzić do zagłady. Ta wizja jest obecna, we wszystkich moich kampaniach SF. Kosmicznych, ale cholernie przyziemnych. Zawsze boli mnie to, że nie umiem tak dobrze oddać grozy i obcości pustki kosmosu, jako głównego przeciwnika człowieka otoczonego cieniutką blacha, która jest jego jedyną osłoną przed nicością.

Cóż… Pewnie wielu z Was wchodziło w życie z innymi lekturami, pewnie na większości te konkretne nie wywarły takiego wpływu jak na mnie. Ale te są właśnie moje – klucze do mojej wyobraźni, bez których nic nie wyglądało by tak samo.

2 myśli na temat “O moich najważniejszych książkach”

  1. Pamiętam, że moje ówczesne polonistki (podstawówkowa, ogólniakowa, przygotowująca do ogólniaka) traktowały Pirxa jak katorgę – niby był w kanonie, więc trzeba było go ogarniać, ale ewidentnie nie czuły bluesa. Wtedy uważałem, że pewnie był za mało o Mickiewiczu na ich gust. Teraz sądzę, że omawianie go ze średnio zainteresowanymi dzieciakami musiało być katorgą i stąd ta niechęć.
    Ale jak czytałem Terminusa, to mi szczęka opadła. Do teraz jak ktoś zapyta o ulubione opowiadanie SF (a cośtam się czytało), to bez wahania wskazuje to właśnie.
    Albo Patrol – z tego samego tomu.

    Polubione przez 1 osoba

    1. W sumie mam bardzo podobnie, chociaż ostatnio muszę przyznać, że bardzo miło zaskoczył cykl Cholewy Algorytmy Wojny. Bardzo podoba mi się oszczędny styl powieści i opowiadań. Polecam.

      Polubienie

Dodaj komentarz